Zimny prysznic dla piłkarzy Stomilu. Przegrali aż 1:4
Zimny prysznic dla piłkarzy Stomilu. Przegrali aż 1:4
REKLAMA
Waldemar Bargiel
W Wielką Sobotę piłkarze Stomilu przegrali na stadionie w Ostródzie z Zagłębiem Lubin aż 1:4. - Honorowa bramka jest dla nas marnym pocieszeniem - mówi Dawid Mieczkowski.
REKLAMA
Przed meczem nikt nie ukrywał, że faworytem jest lider tabeli i główny kandydat do gry w ekstraklasie. Potwierdzeniem tego były też pierwsze minuty spotkania i groźna akcja, po której Krzysztof Piątek z Zagłębia zdecydował się strzelać z ostrego kąta. Na szczęście dla OKS-u Dawid Mieczkowski, który w bramce zastąpił kontuzjowanego Piotra Skibę, był na to przygotowany i popisał się skuteczną interwencją.
- Zwycięstwem chcieliśmy poprawić sobie nastroje przed świętami i pokazać, że nie jesteśmy chłopcami do bicia. Byliśmy zmotywowani, aby zatrzeć złe wrażenie po ostatniej porażce z Widzewem - mówi Mieczkowski.
W sobotę błędów nie ustrzegł się także zespół prowadzony przez trenera Piotra Stokowca. Kiedy lubinianie wyprowadzali piłkę z własnej połowy, przejął ją Łukasz Jamróz i popędził na bramkę gości. Strzał napastnika OKS-u nie zaskoczył jednak dobrze ustawionego między słupkami Konrada Forenca. - Zagłębie próbowało operować piłką, ale to Łukasz stworzył pierwszą groźną sytuację. Możliwe, że gdyby trafił, to mecz potoczyłby się zupełnie inaczej - zastanawia się Mieczkowski.
W miarę upływu czasu przewaga na boisku Ślązaków była coraz bardziej widoczna. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W 23. minucie Łukasz Janoszka wykorzystał precyzyjne dośrodkowanie z rzutu rożnego i silnym kopnięciem z pierwszej piłki, po ziemi, trafił do olsztyńskiej siatki. - Próbowałem interweniować instynktownie. Niestety, piłka przeleciała mi obok nogi - tłumaczy Dawid Mieczkowski. Jak się potem okazało, to był dopiero początek katastrofy Stomilu. Zaledwie 120 sekund było już 0:2, a wszystko za sprawą bardzo aktywnego w tym spotkaniu 19-letniego Krzysztofa Piątka. Co ciekawe, młody napastnik Zagłębia przed oddaniem strzału wygrał pojedynek siłowy z rosłym defensorem gospodarzy Witalijem Berezowskim. - Krzysiek w naszym zespole także znany jest z dobrej kondycji. Za tę akcję należą się mu brawa - podkreśla Arkadiusz Woźniak, napastnik Zagłębia Lubin.
Biało-niebiescy nie zdążyli ochłonąć, a Dawid Mieczkowski po raz trzeci musiał wyjmować futbolówkę z bramki. Prowadzenie na 0:3 podwyższył wspomniany Woźniak, który otrzymał dobre dogranie od jednego z kolegów. Zawodnik przyjezdnych z łatwością minął Michała Trzeciakiewicza, który ewidentnie nie radził sobie na lewej obronie (zastępował Tomasza Wełnę), i uderzył celnie po długim rogu bramki. - Nie mogłem bać się pojedynków jeden na jeden. Wiedziałem, że pierwsze trzy mogą mi się nie udać, ale jeśli czwarty mi wyjdzie, to trafię do siatki - wyjaśnia Woźniak.
Kto myślał, że drużyna z Dolnego Śląska na tym poprzestanie, bardzo się mylił. Lubinianie grali z takim zaangażowaniem, jakby na tablicy wyników wciąż był rezultat 0:0. Tymczasem podopiecznych szkoleniowca Mirosława Jabłońskiego stać było tylko na pojedyncze akcje, a to było zdecydowanie za mało na przeciwnika aspirującego do awansu.
Po przerwie olsztynianie nadal nie mieli pomysłu na grę w ataku, choć w 66. minucie serca kibiców biało-niebieskich z pewnością mocniej zabiły. Wołodymir Kowal odebrał piłkę Aleksandrowi Todorowskiemu i znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem Konradem Forencem. Ukraiński napastnik OKS-u za sobą cały czas miał jednak obrońcę Jakuba Tosika, który w polu karnym spowodował jego upadek. Mimo to sędzia główny Dominik Sulikowski nie zdecydował się podyktować rzutu karnego.
Nadzieje na korzystny wynik prysły na niecały kwadrans przed ostatnim gwizdkiem arbitra. W tym momencie Arkadiusz Woźniak dośrodkował futbolówkę w pole karne Stomilu, a Łukasz Janoszka, przy biernej postawie obrońców, umieścił ją w siatce. To był już jego drugi gol w sobotnim pojedynku, a czwarty dla Zagłębia. - W tej akcji wszystko odbyło się świadomie - tłumaczy Arkadiusz Woźniak. - Widziałem, że Łukasz jest w polu karnym, i wiedziałem, że zaraz będę mu podawał. Nie chciałem sam kończyć tej akcji. Rozmiary porażki udało się zmniejszyć, ale tylko nieznacznie. Tuż przed końcem meczu, w 87. minucie Roman Maczułenko dopadł do piłki, którą precyzyjnie wystawił mu Łukasz Jegliński i długo się nie zastanawiając, huknął w lewy róg bramki gości. Trzeba przyznać, że ukraiński pomocnik OKS-u był jedynym w szeregach gospodarzy, którego można było pochwalić za grę.
- Ta akcja to jasny sygnał, że potrafimy grać w piłkę. Honorowa bramka jest jednak dla nas marnym pocieszeniem - kończy Dawid Mieczkowski. Ostatecznie Stomil przegrał wysoko 1:4 i była to jego druga porażka z rzędu. Przypomnijmy, że zaledwie tydzień wcześniej, także na stadionie w Olsztynie, uległ ostatniemu w tabeli - Widzewowi Łódź 1:3.
Okazja do zrehabilitowania się swoim kibicom nadarzy się 11 kwietnia, kiedy to biało-niebiescy zmierzą się na wyjeździe z Miedzią Legnica.